Pierwszy mój wpis jaki powstał na tym blogu był o Połoninie Wetlińskiej (możesz poczytać tutaj). Teraz znowu na nią wróciliśmy. Tym razem na powitanie dnia przy Chatce Puchatka.
Podobnie, jak przy ostatniej wizycie w Bieszczadach wstaliśmy przed 3 w nocy, żeby zdążyć na czas. Podobnie jak ostatnio, kiedy jeszcze na pół śpiąco byłam w łazience, przybiegł do mnie Krzysiek wołając mnie szybko do okna. Znowu po ulicy na środku Ustrzyk Dolnych biegały sobie jelenie. Tym razem trzy, a w tym jeden dostojny z pięknym, ogromnym porożem. Przyszły sobie do sąsiadów poskubać krzaczki. Niestety schowały się wśród gałęzi i nie dały sobie zrobić zdjęcia.
Po rześkim rozbudzeniu na balkonie szybko zebraliśmy i ruszyliśmy w stronę Ustrzyk Górnych, aby z Przełęczy Wyżniej ruszyć na żółty szlak na powitanie dnia przy Chatce Puchatka.
Wg map droga na górę zajmuje 1 godz. 15 min, ale po doświadczeniach z Pienin i szlaku na Wysoką woleliśmy przeznaczyć na dojście na górę 2 godz. W końcu dwa dni wcześniej padał śnieg więc nie wiedzieliśmy na ile szlak jest przetarty. Nie wzięliśmy pod uwagę, że tą drogą jeżdżą skutery śnieżne – do schroniska i jednocześnie placówki GOPR, a więc szło się super po udeptanym śniegu. Do celu szliśmy dokładnie tyle ile wskazują znaki, a więc 1 godz. 15 min i byliśmy sporo przed czasem. Po drodze mogliśmy jeszcze podziwiać księżyc jakby w aureoli. Czy takie zjawisko ma jakąś nazwę?
A na szczycie rozsiedliśmy się w schronisku, żeby z dala od wiatru poczekać na wschód i przy okazji zjeść śniadanie.
Chwilę po nas przyszło trzech chłopaków, z którymi spędziliśmy cały dzień na szlaku i jak się później okazało mamy wspólnych znajomych. Świat jest naprawdę mały!
Na ogół pięknie w około robi się już nawet godzinę przed wschodem. Ty razem niestety chmury szczelnie zakrywały niebo i już myślałam, że nic fajnego nie uda się zobaczyć i uchwycić w obiektywie. Mimo to wyszliśmy na zewnątrz, chociaż wiało masakrycznie i jak dla mnie, czyli osoby wyjątkowo ciepłolubnej odczuwalna temperatura była gdzieś na poziomie -50 st. 😉 Wyszliśmy, rozstawiliśmy statywy, aż w końcu między chmurami pojawiła się pomarańczowo-złota smuga, która stawała się coraz większa a my mieliśmy wyczekane powitanie dnia przy Chatce Puchatka.
Ok 9, kiedy słońce było dość wysoko a wiatr ucichł wyszliśmy ponownie ze schroniska i ruszyliśmy na szlak. Nasz plan na ten dzień – czerwonym szlakiem przejść Połoninę Wetlińską i z Przełęczy Orłowicza zejść do Wetliny. Zadowoleni, że słońce dość mocno grzeje ruszyliśmy całą piątką.
Szlak nie należał do najłatwiejszych, bo pomimo że prowadzi prawie po prostym i w lecie jest to trasa zupełnie rekreacyjna, to tym razem było ciężko. Czasem szło się lajtowo, ale częściej zapadaliśmy się po kolana albo i znacznie głębiej. A to jest cholernie męczące, kiedy każdy krok wymaga podnoszenia nóg na znaczną wysokość.
Mimo zmęczenia muszę jednak stwierdzić, że dzień był piękny, a widoki jakie się wokół nas roztaczały – magiczne. Za plecami mieliśmy Połoninę Caryńską, Tarnicę i Rawki, które przez cały dzień otoczone były welonem chmur. I pierwszy raz się mi zdarzyło, żeby jeszcze koło południa chmury zabarwiały się lekko na pomarańczowo.
Kiedy dotarliśmy do Przełęczy Orłowicza miałam już naprawdę dość. Była już 13, a więc pora, kiedy teoretycznie mieliśmy być już spowrotem w Ustrzykach Dolnych. A przed nami było jeszcze ponad godzinne zejście, złapanie stopa z Wetliny na Przełęcz Wyżnią, ruszenie samochodem, który kompletnie zakopał się w śniegu no i godzinna jazda. Taki „maleńki” poślizg. Ruszyliśmy więc w dół i tutaj na szczęście szlak już był przetarty z czego naprawdę bardzo się cieszyłam bo dość już miałam brodzenia w śniegu. Chociaż w porównaniu z Pieninami to i tak był pikuś, bo w końcu zakupiliśmy stuptuty i mieliśmy suchutko w nogawkach. Jak dobrze! Nie wiem dlaczego wcześniej ich nie kupiliśmy.
Droga do Wetliny minęła w miarę szybko, a złapanie stopa też nie zajęło zbyt wiele czasu. Ale to niestety nie był koniec dnia. Musieliśmy jeszcze wykopać samochód. Oplatanie kół taśmą holowniczą nie pomogło, podkładanie gałęzi też nie. Dopiero jakiś pan, któremu wcześniej też ktoś pomógł się wykopać przyszedł do nas z belkami i dopiero wtedy udało się wyjechać. Nauczka na przyszłość – nie ma co wjeżdżać na kompletnie zaśnieżony parking. A Krzysiek stwierdził, że będzie kupował łańcuchy.
Do Ustrzyk dojechaliśmy już po zmroku. Wyjechaliśmy w nocy to i tak wróciliśmy.
Połonina Wetlińska praktycznie
Długość trasy – 12 km
przewyższenie – 480 m
czas przejścia wg mapy – 4 godz.
nasz czas przejścia – 9 godz (w tym 3 godz. w/przy schronisku)
trudność – standardowo łatwy, tym razem średnio trudny, miejscami trudny, w zależności od ilości śniegu
Jak zawsze świetne ujęcia! 🙂 muszę kiedyś wybrać się w Bieszczady zimową porą, bo wyglądają obłędnie 🙂
Dzięki 🙂 a Bieszczady zimą polecam. wydawało mi się, że je znam, a teraz odkrywam je na nowo i na nowo czarują swoją magią
… ten efekt z księżycem to zjawisko optyczne o nazwie „halo” 🙂
dzięki za wyjaśnienie. teraz już będę wiedziała 🙂
Super zdjęcia, gratuluję.
O której w praktyce zaczynał się wschód?
dzięki, miło słyszeć 🙂
wschód był ok 7:20, fajnie podświetlone chmury pokazały się dopiero chwilkę przed, coś ok 7:15, słońce na momencik pierwszy raz pokazało się między chmurami ok 7:35, natomiast na dobre wyszło powyżej chmur dopiero ok 8:00.