Durmitor – kiedy jakiś czas temu zupełnie przez przypadek natknęłam się w sieci na zdjęcia z Durmitoru – od razu wiedziałam – kiedyś tam będę. I kiedy zdecydowaliśmy, że kolejnym kierunkiem naszego wyjazdy będą Bałkany i Czarnogóra, od razu było wiadome że na pewno zawitamy w Durmitorze. Dodatkowo tak się złożyło, że nasz wyjazd zaczęliśmy właśnie od tych gór. No i żeby było mało, to oczywiście zaczęliśmy od najwyższego ich szczytu – Bobotov Kuk.
Pierwszą noc w Czarnogórze spędziliśmy u podnóża Durmitoru – tuż przy drodze P14, kawałek za miejscowością Trsa, gdzie dojechaliśmy już zupełnie po ciemku. I kiedy rano otworzyliśmy oczy, wiedzieliśmy, że jesteśmy w najpiękniejszym miejscu w jakim mogliśmy się w tym momencie znaleźć. Otaczały nas rude, jesienne już łąki, a na horyzoncie wyłaniały się majestatyczne szczyty gór.
Po szybkim śniadaniu, wsiedliśmy do auta, bo do naszego celu mieliśmy jeszcze ok 25 km. A były to kilometry pełne pięknych widoków i górskich szczytów dookoła. W zasadzie co chwilę się zatrzymywaliśmy, żeby nacieszyć oczy widokami i zrobić kolejne zdjęcie. Dodatkowo pogoda uśmiechnęła się do nas i nad naszymi głowami pięknie świeciło słońce.
Chwile przed 10 dotarliśmy do przełęczy Sedlo (1907 m n.p.m.) skąd ruszaliśmy na szlak. Zaparkowaliśmy samochód i natknęliśmy się na strażnika parku z przenośnią kasą fiskalną, który zainkasował od nas po 3 euro od osoby – chyba nie mamy co narzekać, że wejściówki na teren polskich parków narodowych są drogie 😉
Weszliśmy na szlak, który bardzo dobrze oznaczony od samego początku, poprowadził nas udeptaną ścieżką najpierw trochę do góry po zboczu, kawałeczek z metalowymi ułatwieniami, potem wśród traw tuż pod groźnie wyglądającymi ścianami Uvita Greda, aby dalej doprowadzić nas dnem doliny do wypłaszczenia Surutka. Przez cały odcinek szliśmy po prawie płaskim terenie, czasami tylko pnąc się do góry, mając wokoło widok na otaczające nas szczyty – wspomniane już Uvita Greda, Šareni Pasovi, który w związku ze swoim charakterystycznym wyglądem został porównany przez Tomka z Górskiej Przygody do ciasta karpatki (przez co od samego początku czekałam kiedy zobaczę ciasteczkowy szczyt 😉 ) i w końcu cel naszej wędrówki – najwyższy szczyt Durmitoru Bobotov Kuk. Wznosił się majestatycznie nad naszymi głowami, górując nad wszystkim dookoła i sprawiając wrażenie kompletnie niedostępnego.
Około kilometra za Surutką i po zejściu 100m w dół doszliśmy do małego górskiego oczka – jeziorka Zeleni vir, gdzie chwilę odpoczęliśmy, bo od tego miejsca czekała nas już tylko droga w górę – około 500 metrów przewyższenia i według oznaczeń 1,5 godz. do szczytu.
Kiedy ponownie ruszyliśmy, szybko zaczęliśmy nabierać wysokości, bo szlak faktycznie zaczął prowadzić mocno w górę, a naszym oczom ukazywały się coraz to rozleglejsze widoki. Nie było siły – zamiast iść do góry co chwilę wykręcaliśmy głowy żeby zobaczyć wszystko dookoła.
Po około godzinie ostrego podejścia dotarliśmy do przełęczy, gdzie spotkaliśmy – nie licząc pana strażnika – pierwsze osoby tego dnia. I to jest właśnie coś niesamowitego w Durmitorze – niby szlak przedeptany, a mimo to przez prawie 3 godziny nie spotkaliśmy nikogo! Całe góry praktycznie tylko dla nas!
Na przełęczy, gdzie łączą się wszystkie szlaki prowadzące na Bobotov Kuk zatrzymaliśmy się dosłownie na parę minut i ruszyliśmy dalej, mając świadomość że nieco ponad pół godziny i będziemy na szczycie. Pierwszy kawałek od przełęczy szlak prowadził mało fajnymi piargami, aby kawałek dalej przerodzić się w łagodną ścieżkę prowadzącą zboczem Bobotov Kuk. I to właśnie z niej zobaczyliśmy cudowne, szmaragdowe jezioro Škrčko leżące kilkaset metrów pod nami.
Ostatni, niewielki odcinek nie należał dla mnie do najprzyjemniejszych – prowadził mocno wyeksponowanym terenem, z ubezpieczeniami, które mocno się chwiały i nie wywoływały u mnie poczucia bezpieczeństwa, przez co mój lęk przestrzeni dał znowu o sobie znać.
Szybko, nie rozglądając się dookoła przeżyłam jakoś te parę minut i stanęłam nareszcie na wysokości 2522 m n.p.m. Bobotov Kuk był nasz. I co najpiękniejsze – tylko nasz! A wokół cudna panorama i góry rozciągające się, gdziekolwiek byśmy nie popatrzyli. Najcudowniejszy widok, jaki można sobie wymarzyć.
Kiedy nacieszyliśmy już oczy zaczęliśmy powoli schodzić w dół. Eksponowany kawałek minął w miarę sprawnie, a na samym jego końcu spotkaliśmy parę idącą do góry, za którą maszerował pies. Był z obrożą, więc myśleliśmy że jest z nimi. Okazało się jednak że nie, bo zrezygnował z wejścia na szczyt i postanowił nam towarzyszyć, licząc chyba na jakieś dobre jedzonko – i oczywiście się nie przeliczył, bo dostał trochę naszych kanapek 😉
Sprawnie zeszliśmy do jeziorka Zeleni vir, z zamiarem odbicia na zachód kawałek dalej, aby nie iść tym samym szlakiem. Niestety nie udało się nam odnaleźć oznaczeń szlaku, który upatrzyliśmy sobie na mapie, przez co zmuszeni byliśmy wracać tą samą drogą. Z zasady nie lubię chodzić tam i spowrotem tą samą ścieżką, ale towarzystwo czworonoga, który ochoczo z nami wędrował umiliło nam powrotną wędrówkę. Nasz towarzysz miał trochę problem, aby pokonać ostatni kawałeczek, który był dość stromy, prowadził jakby małą rynną i gdzie zamocowane były ubezpieczenia, ale w końcu i z tym sobie poradził i odprowadził nas aż do samochodu pozostawionego na parkingu na przełęczy.
W związku z zamiarem nocowania na dziko musieliśmy opuścić teren parku, żeby nie narażać się na mandaty. Zawróciliśmy więc i pojechaliśmy na zachód, za granicę parku, aby na przydrożnej łące spędzić noc. Kolejnego dnia bowiem planowaliśmy wejść na Prutas – szczyt, który zwrócił naszą uwagę swoim charakterystycznym wyglądem.
Żeby atrakcji nie było za mało, tego wieczora mogliśmy jeszcze oglądać na niebie niesamowity spektakl, jaki ufundowała nam matka natura – zachodzące słońce, podświetlone chmury i burza z błyskawicami szalejąca na północy.
To był przepiękny dzień 🙂
Bobotov Kuk praktycznie
– długość trasy z przełęczy Sedlo na szczyt Bobotov Kuk – ok 5 km
– przewyższenie – coś ok 800-900 m
– nasz czas przejścia – na szczyt ok 3:45, spowrotem – ok 3 godz.
– trudność – w większości łatwy, dla kogoś z lękiem wysokości/przestrzeni – stresujący ostatni kawałek, ale do przejścia 😉
Przepięknie, co więcej powiedzieć 🙂 Jaki to miesiąc był?
bardzo polecam, bo zdjęcia nie oddadzą piękna widoków.
a byliśmy na przełomie września i października – na Bobotov Kuk dokładnie 24 września
Fantastyczne zdjęcia i ciekawa relacja.
dzięki 🙂 niedługo zapraszam po więcej
Fajna relacja, dobrze sie czyta i oglada ?✌
miło mi bardzo:)
Bajecznie wygląda Durmitor w jesiennych kolorach! Zdjęcia wyszły Ci kosmiczne! 😉 Aż chce się wracać 🙂
dzięki wielkie! ale mnie urzekły Wasze – takie zielone! cudo!
a co do Durmitoru i powrotu to się zgadzam, zwłaszcza że czuje ogromny niedosyt przez pogodę. i się tak zastanawiam, czy nie zahaczyć o Durmitor choć jeden dzień pod koniec sierpnia, jeśli zrealizujemy plan Czarnogórsko/Albański.
Co za wspaniałe miejsce, nawet nie słyszałam o jego istnieniu! Zdecydowanie kiedyś muszę pojechać w tamte rejony. Przepiękne zdjęcia, te z zachodu słońca najbardziej mnie urzekły 😉
Zdecydowanie polecam, bo choć na zdjęciach Durmitor przedstawia się pięknie, to one i tak nie oddają tego, jak cudnie jest w rzeczywistości.
A wieczór, choć naprawdę zimny, to zaserwował nam przepiękny zachód słońca i spektakl na niebie 🙂
wspaniałe przestrzenie…
ooo tak 🙂 ciężko byłoby się nie zgodzić, bo Durmitor zachwyca
świetna relacja 🙂 dziękuję